25 lipca 2016
Prawie cały wczorajszy dzień Cedric jechał. Droga z przystani Nicolasa była długa, ale nawet przyjemna. Nigdy podróże go nie męczyły... przynajmniej psychicznie. Bolące nogi to już co innego, ale nic co nie dałoby się wytrzymać. Po drodze rozmyślał o Rosemarie. Nie dość, że imię miała identyczne, to jeszcze z wyglądu przypominała Rose, którą znał sto pięćdziesiąt lat temu. No i jeszcze te psy... Zawsze podejrzewał, że nie są zwyczajne, ich aura była delikatnie nienaturalna. Teraz miał pewność.
To było dziwne spotkanie. Dawna Rose musiała mieć potężne geny...
Wieczorem dojechał do Nowego Orleanu i po przeciśnięciu się przez miasto dotarł do domu. Niemal od razu poszedł spać.
Następnego dnia spotkał się z Lorenzo Bonnet'em - znajomym czarownikiem poznanym prawie dwa wieki temu. Razem z Cedem polowali już od dłuższego czasu na pewną wiedźmę zamieszkującą Nowy Orlean. Enzo miał w tym jakiś własny cel, ale Ced ufał mu na tyle, żeby zaryzykować i podjąć współpracę. Wiedźmy w końcu należały do najtrudniejszych przeciwników, więc pomoc jednego z nich była nieoceniona.
Po rozmowie Ced zaproponował, że odwiezie znajomego czarownika pod dom, bo w sumie i tak sam musi sprawdzić jak się ma jego księgarnia.
Po drodze Cedric zauważył smugę dymu na niebie. Po chwili zorientował się, że dym wydobywa się z okolic jego księgarni.
- Co do...- Zostawiłeś włączone żelazko? - Zapytał Enzo ze swoim włoskim akcentem i wyraźnym uśmiechem.
- Nie żartuj sobie makaroniarzu. Tam jest połowa mojego majątku. -
Albo i więcej... dodał w myślach.
Depnął mocniej pedał gazu i mustang przyspieszył. Wyprzedził po drodze jakiegoś powolnego garbusa i dotarł do skrzyżowania, na którym była jego księgarnia. Zamiast niej zobaczył dymiące zgliszcza.
- Niee.... ikke faen! - Zaklął po norwesku.
- Szlag!Zatrzymał się na pobliskim chodniku i wysiadł z auta. Enzo ruszył za nim. Zatrzymał się na skraju chodnika. Po drugiej stronie ulicy było to co zostało z jego księgarni. Ced patrzył na to pustym wzrokiem. Z zewnątrz wydawał się spokojny, ale w środku się w nim gotowało. Co jakiś czas powtarzał cicho jakieś szwedzkie i norweskie przekleństwa.
- Niech zgadnę. Nie była ubezpieczona?Oczywiście, że nie była. Cedric nauczył się, że musi pozostawiać po sobie jak najmniej śladów. Podpisy na polisach ubezpieczeniowych zaliczały się do tej grupy.
- Pieprzyć budynek. W środku był stary, zabytkowy fortepian wykonany z trzystuletniego dębu... miałem go za parę lat sprzedać i zarobić dziesięć milionów... to była moja inwestycja. Moja polisa.Czarownik zagwizdał dwa razy a potem zaczął się śmiać.
- Ciekawe czy to wypadek czy może komuś nadepnąłeś na odcisk.Ced nie odpowiedział. Zamiast tego wyciągnął telefon i zadzwonił do Luny. Jeśli ktoś miał coś o tym wiedzieć to właśnie ona. Oczywiście istniała też możliwość, że zginęła w tym pożarze...
Jeśli odebrała to poprosił ją o przyjazd do jego mieszkania w celu wyjaśnienia sytuacji.
Enzo poszedł dalej o własnych nogach. Mówił, że jeszcze coś załatwi po drodze. Ced nie przejął się tym specjalnie i odjechał swoim autem z powrotem do domu na Bourbon Street.